O edukacji w Długołęce, najpilniejszych potrzebach oświatowych i problemach we współpracy z władzami gminy, rozmawiamy z Dariuszem Podymą, kandydatem na radnego.

Kandyduje Pan na radnego gminy Długołęka. Co Pana skłoniło do tej decyzji i czym przede wszystkich chciałby Pan się w radzie gminy zająć?

Dariusz Podyma: Od wielu lat prowadzę niepubliczną placówkę oświatową: przedszkole i żłobek. I w tym temacie zauważam brak działania ze strony władz gminy i brak jakiejkolwiek współpracy.

W poprzednich wyborach jednym z haseł obecnej pani wójt była współpraca z niepublicznymi placówkami. Bardzo nas to cieszyło, a wypowiadam się w imieniu pięciu placówek, bo powstaliśmy po to, by świadczyć tego typu usługi dla mieszkańców naszej gminy. Widzieliśmy potrzeby w tym zakresie, ale i sama pani wójt nas do tego nakłaniała, bo tego typu miejsc nie było w ogóle.

Brakowało też miejsc w placówkach publicznych?

Tak, gmina dysponowała tylko dwoma placówkami przedszkolnymi, a Gmina Długołęka rozwija się bardzo szybko, przybywa młodych rodzin, więc naturalnie zwiększają się też potrzeby co do miejsc w żłobkach, czy przedszkolach.

Jednak już w trakcie funkcjonowania, zaczęliśmy napotykać na duże przeciwności. Nie dość, że współpracy z gminą nie ma, to jeszcze władze zaczęły rzucać nam kłody pod nogi.

Jakie?

Gmina drastycznie obniżała nam dotacje publiczne, co więcej, odbierając je wstecz. Tak było w październiku ubiegłego roku, gdy gmina nagle ogłosiła, że dotacja musi być obniżona i obniżenie skutkuje wstecz, aż od 1 stycznia, więc de facto zabrano nam pieniądze, które już zostały wydane na wynagrodzenia dla pracowników i na obsługę placówki. Było to bardzo krzywdzące dla nas.

Skąd takie zachowanie gminy – najpierw zachęcanie do otwierania niepublicznych żłobków i przedszkoli, a potem utrudnianie ich prowadzenia?

Nie wiem jaka jest polityka gminy, ale to bardzo dziwne. Subwencja dopłacana do miejsc przedszkolnych w niepublicznych placówkach jest niska, blisko o połowę niższa niż w ościennych gminach, jak Oleśnica, Czernica czy Wrocław. Gmina Długołęka od 2009 roku cały czas obniża tę kwotę. Obecnie jest ona niższa niż 9 lat temu.

Żebym nie był gołosłowny, to pięć niepublicznych placówek, we współpracy z sobą, w ubiegłym roku zaskarżyło działania gminy do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, sprawa jest w toku, obecnie znajduje się w Najwyższym Sądzie Administracyjnym i prawdopodobnie będzie musiała wrócić do ponownego rozpatrzenia. Choć sprawa jest bardzo prosta i argumenty jednoznacznie wskazują na naszą korzyść, trwa to już ponad rok. To tylko pokazuje podejście władz.

Próbowaliście rozmawiać na ten temat z władzami gminy?

Gmina nie podejmuje takich rozmów, a nas traktuje jako zło konieczne, co powoduje niepokój (dzieci, nauczyciele, obsługa). Najprawdopodobniej jeszcze w tym tygodniu, albo na początku przyszłego, założymy sprawę z powództwa cywilnego o zaniżanie wysokości subwencji publicznej.

Co jest, jeśli chodzi o edukację, najpilniejszą kwestią do rozwiązania w gminie Długołęka w nadchodzącej kadencji samorządu?

Najistotniejszą sprawą jest przyjęcie jakiejkolwiek polityki, jakiegoś planu. Od tego trzeba zacząć, trzeba mieć wizję tego, jak chce się to wszystko poukładać, a dopiero potem zabrać się za realizację, biorąc pod uwagę przede wszystkim potrzeby mieszkańców.

Teraz takiej wizji nie ma?

Nie ma. Wszystko odbywa się tak, jak widać to choćby w trwającej kampanii wyborczej, czyli obietnice i „kiełbasa wyborcza”.

Wiemy, że gmina zdecydowała się wybudować w Borowej przeogromne przedszkole na 330 dzieci. I słychać głosy, że pani wójt dziękują za to ludzie z Oleśnicy, bo zdecydowano się postawić tak ogromny obiekt w miejscowości, która ma zaledwie 700 mieszkańców i leży na obrzeżach gminy przeciwległych do Wrocławia.

Więc rodzice, jeśli nawet będą zmuszeni tam oddać swoje dzieci, będą codziennie jeździć w stronę Oleśnicy, a potem wracać w stronę Wrocławia, bo większość osób właśnie w tamtym kierunku jeździ do pracy. Tu najlepiej widać, jaką gmina ma wizję i plan, jak pani wójt realizuje swoje hasło „Razem zrobimy więcej”.

Jeśli nie w Borowej, to gdzie takie placówki powinny powstać w pierwszej kolejności?

Choćby między Długołęką a Mirkowem i w Kiełczowie, bo to są miejscowości, które już pękają w szwach, ale też w Siedlcu lub Łozinie.

Kilka lat temu, Ministerstwo Edukacji Narodowej stworzyło plan, by do publicznej sieci placówek oświatowych mogły dołączyć placówki niepubliczne. Nasza gmina nie podeszła do tego tematu i nie przeprowadziła konkursu, natomiast skierowała do placówek niepublicznych zapytania, w których postawiła warunki, które musiałyby być spełnione, żeby móc przystąpić do tego programu. Jednym z nich było zobowiązanie się do wykonywania wszystkich uchwał rady gminy. Mój prawnik zwrócił mi uwagę, że jest to absurd i pewna forma uwłaszczenia, bo oznacza wykonywanie wszystkiego, co mi nakaże gmina. Ktoś nie przemyślał tych założeń, jest to niemożliwe do wykonania.

Moja koleżanka, która prowadzi przedszkole zarówno na terenie gminy, jak i we Wrocławiu, tam przystąpiła do tego programu, ale w Długołęce już nie.

Dlaczego?

Bo we Wrocławiu dotacja jest blisko dwukrotnie wyższa, a założenie jest takie, że zasady funkcjonowania są tak samo korzystne dla rodziców, jak w przedszkolach publicznych, czyli za złotówkę za godzinę i nie pobierając od rodziców czesnego. Dla niepublicznej placówki przystąpienie do takiej sieci jest najlepszym rozwiązaniem, bo nie martwi się o to, żeby zdobywać od rodziców pieniądze, dostaje wyższą subwencję z gminy i tym gospodaruje.

Natomiast w Długołęce nie jesteśmy w stanie za złotówkę za godzinę utrzymać dziecka w przedszkolu, dostając 500 zł subwencji. Gdyby był plan na oświatę, to władze poszłyby tym samym tropem co inne gminy. Dając np. 1000 zł i nie musząc się samemu martwić o wybudowanie, a potem o prowadzenie i utrzymanie budynków, czy zatrudnianie ludzi. To by wystarczyło, by zapewnić odpowiednią liczbę miejsc przedszkolnych i wówczas pieniądze, które teraz gmina musi wyłożyć np. na przedszkole w Borowej, można byłoby przeznaczyć na budowę szkół.

Czyli szkół też brakuje?

Tak. Zaprzyjaźnione niepubliczne przedszkola z terenu gminy nie chcą tworzyć niepublicznych szkół, ale przedszkola tak, szczególnie mając doświadczenie w tej dziedzinie. Gdyby była zdrowa współpraca i odpowiednie warunki, to pewnie ja i nie tylko, pokusilibyśmy się o tworzenie nowych placówek.

Patrząc dalekowzrocznie, kiedyś wyż demograficzny się „załamie” i budynki obecnie stawiane przez gminę, w tym przedszkolne, które w szczególności muszą spełniać specjalne wymogi, mogą być puste, co już „przerabialiśmy”.

Nie da się ich później przystosować do innych funkcji?

Trudno, bo to wymaga kolejnych nakładów finansowych, ale nikt się nad tym nie zastanawia, brakuje długofalowego myślenia, brakuje gospodarza, który pomyślałby nie tylko o tym, co tu i teraz, ale też o skutkach teraźniejszych decyzji w przyszłości.

A co z infrastrukturą sportową przy szkołach? Basenów czy boisk też jest za mało?

Weźmy choćby Mirków, gdzie aktualnie trwa rozbudowa szkoły, która swoją drogą kiepsko wygląda i to nie ze względu na nieudolność wykonawcy, co wiem z relacji żony. Rodzice obawiają się, zresztą bardzo zasadnie, że szkoła nie zostanie uruchomiona od drugiego półrocza tego roku szkolnego.

Moja żona, która przez wiele lat była dyrektorem tej szkoły i musiała odejść przez konflikt z panią wójt, jeszcze przed odejściem zdołała tam wybudować, dzięki samodzielnie pozyskanym środkom, bieżnię tartanową z odskocznią do skoku w dal dla dzieci. To pokazuje, jak działa gmina i co muszą robić ludzie, którzy mają na celu dobro dzieci i miejscowości. Że muszą imać się przeróżnych pomysłów i szukać zewnętrznego zaangażowania, żeby cokolwiek powstało.

Z kolei w szkole w Długołęce rozbudowano przedszkole, które już teraz jest przepełnione, dzieci są rozlokowywane po różnych miejscach szkoły i przedszkola, a rano i popołudniu na ulicach tworzą się gigantyczne korki, w których tkwią rodzice, a mieszkańcy przeżywają gehennę z tego powodu. Natomiast boisko, które zabrano pod teren na rozbudowę, zlokalizowano przy obiekcie urzędu gminy, i teraz dzieci na WF muszą przemaszerować przez całą wioskę. Dobrze, że od niedawna są tam już toalety i bieżąca woda, bo dłuższy czas funkcjonowało to bez tej infrastruktury.

Czy gmina pozyskuje środki zewnętrzne na rozbudowę infrastruktury sportowej, choćby w ramach programu „Dolnośląski Delfinek”?

Tego nie wiem, ale czuć niechęć i moim zdaniem bezradność. Ludzie narzekają, że tam, gdzie miały pojawić się boiska, nic nie powstaje, jak np. w Januszkowicach, choć przed laty mieli to obiecane.

My od lat współpracujemy ze szkołą pływania, która obsługuje bardzo wiele przedszkoli i szkół. Od nich wiem, że były rozmowy chętnego inwestora z gminą na temat budowy basenu na terenie gminy, jednak warunek gminy o późniejszym przekazaniu inwestycji na jej rzecz nie był możliwy do spełnienia. To zazwyczaj są deficytowe przedsięwzięcia, tego typu obiekty raczej na siebie nie zarabiają. Robi się to dla mieszkańców, a nie dla zysków.

Wiem, że gmina zajęła I miejsce w rankingu Dziennika Gazety Prawnej „Aktywizacja sportowa dzieci i młodzieży”, co z jednej strony cieszy, a z drugiej strony zastanawia fakt, że nie przekłada się to realnie na dobro dzieci. Dlaczego? Bo od kilku tygodni spotykam się z mieszkańcami gminy, którzy w niemal każdej miejscowości na terenie gminy zgłaszają braki w infrastrukturze sportowej dla dzieci i dostępu do niej, inwestycje zostały zrealizowane w miejscach oddalonych od szkół, co ogranicza możliwość korzystania z niej.

To wszystko co zostało wyżej opowiedziane, to jest niewielki fragment życia w Gminie Długołęka. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy jest rodzicem małych dzieci, czy prowadzi działalność w gminie i z nią współpracuje. Dlatego tym bardziej cieszę się, że mogłem ten fragment naszej rzeczywistości przybliżyć. Każdy z nas już niedługo będzie miał możliwość oddania głosu, wierzę, że niezależnie od tego, na kogo chcecie oddać swój głos, skorzystacie z tej możliwości, bo to nasz obywatelski przywilej.

Dziękuję za rozmowę. 

fot. Element5 Digital on Unsplash